Lawenda i spółka



Pisząc o lawendzie, narzuciłam sobie reżim językowy. Nie będzie egzaltowanych słów, nawiązań mitologicznych, biblijnych, przysłów i metafor. Nie będzie, bo boje się, że wypłynę na lawendowy przestwór oceanu i utonę w przesadzie. Lawendę kocham, a Yankee proponuje nam spory wachlarz fioletowych doznań. Jest trochę niedosytu i przesytu. Lavender jest sucha, dostajemy piaskiem w oczy, brakuje mi trochę zieloności. Ostro, aptecznie, mało życia w tej lawendzie, jednak jest bardzo dobrze, lubię ten zapach. French lavender jest lawendą ekstremalną, skoncentrowany olejek, podbity nieco mydlaną nutą, znowu brakuje trochę powietrza, zieleni, ledwo można złapać oddech, ale też oceniam ją wysoko. Lemon lavender,  najmniej ekscytująca z całej stawki, fioletowy i żółty, barwy dopełniające, jednak cytryna nie dopełnia nam lawendy, nasza bohaterka jest przez ten owoc zdominowana, wgnieciona w podłogę i wosk niebezpiecznie zmierza w stronę chemii gospodarczej.
Na zdjęciach nie ma mojej ukochanej waniliowej lawendy i lawendowego Spa z serii Simple Home, bo woski dawno temu spaliłam i pozostały po nich bardzo miłe wspomnienia.





6 komentarzy:

  1. Lawenda (taka prawdziwa) grałaby główną rolę w moim wymarzonym ogrodzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. W moim zasadziłam dwie, jedna padła, druga walczy, trzymam za nią kciuki:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lemon Lavender - to dla mnie była bajka dla moli :)
    French Lavender - mydło nie do przejścia

    Lavender - mega mega pozytyw! Uwielbiam lawendę w ogrodzie, po kwitnieniu zasuszam ją i wkładam nam do poduszek. Dla mnie ta świeca pachnie dokładnie jak ususzona lawenda - dla mnie bomba!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapach lawendowy zupełnie nie dla, mnie przepadam. Ciekawi mnie jedna połączenie Lemon Lavender..

    OdpowiedzUsuń